Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Droga do ostrogu wolskiego stanęła otworem.
Feldmarszałek nie dał wytchnąć Pahlenowi i Kreutzowi.
Na kurhan reduty, na fortyfikację sąsiednią i na szańce dwuramiennika zaciągnięto rosyjskie armaty.
Baterje konne półkolem ruszyły ku ostrogowi. Dwadzieścia cztery tysięcy wyborowego żołnierza stanęło w pogotowiu.
Paskiewicz skinął i dziewięćdziesiąt czeluści zionęło.
Sowiński miał tylko dwanaście.
Gdy się to działo, w głównej kwaterze polskiej panowała wyczekująca cisza. Cóż — generałowie byli na pozycjach, wojsko pod bronią według planu. Na kanonadę feldmarszałka odpowiadały reduty. Więc jeno czuwać należało, aby, pod osłoną tej pukaniny, nieprzyjaciel Mokotowa nie zaskoczył.
Lecz owa pukanina coś tak gwałtownie się wzmagała, że wódz z prezesem Rządu, jedną myślą wiedzeni, ruszyli do mokotowskich rogatek. Tu atoli nad podziw spokojnie było. Szaniec pod Wierzbnem spierał się z dwoma balerjami o Szopy — zresztą cisza. Umińskiego nie było jeszcze na stanowisku — nie dziw, do świtu prawie porał się z szańcami.
Była godzina dziewiąta rano. Przed południem więc Paskiewicz się tu nie ruszy.
I wódz naczelny z prezesem zawrócili w stronę wolskich rogatek, aby i tam przytomnością swoją dodać otuchy. Kocz generała Krukowieckiego potoczył się ociężale.
Droga była daleka. Konie znużone rozgonami i strachające się huku armatniego. Nadomiar na ulicach tłumy ludu, tłumy głuche, ponure...
Stąd Krukowiecki, na widok straży, zamykającej wylot dojazdu do wolskich okopów, odetchnął z ulgą.
Tu jednak, miast spodziewanych wiwatów, które miały odpowiedzieć na przemówienie, jakie prezes Rządu kalkulował sobie do żołnierzów wygłosić — spadł na kocz dygnitarzy adjutant Dembińskiego.
— Trzy reduty zdobyte! Sowiński otoczony!
Krukowiecki z Małachowskim porwali się z kocza na