Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, bo ten, u Pijarów ksiądz zachorzał, więc mosanie do Augustjanów poszła...
— Jakto do Augustjanów?!
— No bo kiedy dziś rano wszystkich puścili — a jejmości nie było — tedy najgorsze suppozycje chodziły!
— I skąd — toć chyba tyla mi się należało, abym na własne oczy oglądała, jak nicponiów pod Zamkiem ubijali. Wachmistrzowi ziąb po krzyżu przeszedł.
— To pani Aniela.
— A przecie. Ostałam się po dobrej woli i dopiero, jak oddział ruszył ze skazanymi, to ja za nim! Miałabym takiego widoku darować! Krwie mi potrza było obaczyć... Ale, bo według czego pan Pietrz o Augustjanach?
Dziurbackiego przekora kolnęła. Nie bacząc na rozmiłowane spojrzenie baby, rąbnął jej prawdę o porządkach w gospodzie i o intencjach Kaśki.
Pani Madejowej, na pierwsze słowo, aby podbródki się zatrzęsły, lecz gdy wachmistrz o mszy za jej duszę bąknął, babę poderwało, zawinęło i wymiotło z szynkowni...
Profos, po tem spotkaniu, wrócił do dom kwaśny. Nie szło mu czegoś po sercu, choć sam sobie wytłumaczyć nie umiał dlaczego, bo skądinąd zapamiętałość pani Madejowej wydawała mu się słuszną. A przecież coś go jakby odstręczyło, coś oziębiło raptem.
W zamian pani Madejowa, ulżywszy sobie radykalnie na wzburzeniu i za chrześcijańską pamięć Kaśki pogańską wymierzywszy sobie sprawiedliwość, nietylko że impetu zupełnego nabrała do wachmistrza ale i desperackiej chytrości ku zapieczętowaniu go sakramentem.
Wił się Dziurbacki jak piskorz, głuchł na poczekaniu, na poczekaniu każde przypomnienie ogonem wykręcał, strzegł się rozmawiania sam na sam z panią Madejową, Antoszkę wodził, by obecnością swoją bruździła wywnętrzeniom — a z dnia na dzień czuł, że nadchodzi, że zbliża się stanowcza godzina. Rezolucji zaś prawdziwej dobyć z siebie nie mógł.
Kiedy bo na poddaszu sobie dumał a w rupieciarni majdrował — to mu policzki kraśne pani Madejowej grały a podbródki aże w oczach świdrowały. Układało mu się