Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mości Dziurbacki! — huknął nad uchem wachmistrzowi raźny głos.
Profos tchnął z wysiłkiem i zaparł się o róg kamienicy.
— Czy poznał? Jakżeby mógł nie poznać! Matysiak z drugiego ułanów! Oczywiście Matysiak. Lepiej dwadzieścia lat się znali. Wyszedł z lazaretu? Niechże na zdrowie...
Matysiak zagadywał, rozprawiał. Dziurbacki pojmował wszystko, aby mu te mary bruździły.
— A wam co — jakby was z nóg ścięło? — Wódki z pieprzem i gorczycowego siemienia, bo psiawiara chodzi...
Wachmistrz potrząsnął głową.
— Matysiakowi cholera się ochapia — a owoż, aby ta czarność.
Matysiak rozśmiał się domyślnie.
— Pewnie, bo chmara ludu się kotłuje, pod Zamkiem mają rozstrzeliwać. Zwyczajnie gamonie do lada czego się cisną, żeby widzieli, jak w ósmym roku, w Madrycie, dwustu odrazu Hiszpanów do muru przygwoździli...
Dziurbacki wytrzeszczył oczy na ułana, nie mogąc zrozumieć, o jakiem rozstrzeliwaniu mówił — gdy naraz, od strony placu Zamkowego, zagrzmiała salwa karabinowa.
Wachmistrz zatoczył się i pomknął jak szalony w głąb Święto-Jańskiej ulicy. Lecz tu objął go zbity tłum gawiedzi. Profos zaszamotał się i uwiązł bezwładny, wyczerpany.
Upłynęła tak długa chwila. Pierś wachmistrza głębiej po oddech sięgnęła. Krew żwawiej zakołatała mu w skroniach...
Profos spojrzał przed się i zadrżał. Oto widział ją tuż przed sobą, niby żywą... Twarz czerwona, impetem tryskająca, jak wówczas, kiedy... kiedy biegła z nim Antoszkę salwować. Takąż miała żwawość gestu... pani Madejowa!
I wachmistrz poglądał na objawienie i smęcił się żałością. Gdy, naraz, mara wionęła ku niemu wprost i za ramię go ucapiła.
Dziurbacki mało nie runął z przerażenia.
— Panie Pietrze! A co, nie darowałam!... A co!? Tre-