Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/333

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wańców i drąg żelazny garbusa w jednej chwili rozbiły górną część barykady.
— Zgarnąć resztę!
— Czekać! — Zajrzeć do szelmów!
— Nasunąć pochodnię!
Garbus a za nim Kościołowska i Sikorski wychylili się nad barykadę i spojrzeli w głąb.
— Cie, niema żywego ducha! — mruknął garbus, łypiąc dokoła oczami.
Kawiarka zachichotała cicho.
— Bo niema! — przytwierdził gniewnie Sikorski.
— Aby dwie pary ślepi!
— Gdzie?
— Widzisz w kącie, z lewej! Rusz-że światłem!
Pochodnia zwróciła się i rozproszyła ciemń lewego wgłębienia, ukazując dwie skulone postacie niewieście.
Sikorski warknął:
— Brać się!
— Ciągnąć bety!
— Nuże, obywatele!
— Na szpiegówki!
Gromada jęła na prześcigi rwać, burzyć ostatek barykady, rozwierać wolny przystęp do komnaty.
A postacie w kącie były wciąż jak skamieniałe. I gdyby nie konwulsyjne drżenie, które niemi targało, gdyby nie oczy pierwszej rozszerzone, gorejące bezsilną grozą, zdawałoby się, iż życie z nich samo uleciało.
— Dosyć! — Naprzód! — Społem! — Za kołtuny chwytać!
Pięcioro rąk wyciągnęło się... gdy w tem, między sunącą gromadę, runął od strony kurytarza złom potrzaskanego stołu, roztrącił ją i zmieszał. Pochodnia wypadła z rąk garbusa.
W komnacie wynikł piekielny zgiełk i szamotanie,
Sikorski nawoływał, klął, lecz zamęt wzrastał. Przytomniejsza od niego Kościołowska chwyciła za pochodnię i dźwignęła ją.
Gromada zawyła z wściekłości.
Oto w rogu komnaty, niby z pod ziemi, wyrósł jakiś