Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Węgierski targnął koniem. Bem, nie zważając na generała, wpadł między kompanję.
— Trzeci pluton za mną!
Gromadka żołnierzy, mniemając, że taki rozkaz generała, bez mitręgi ruszyła za pułkownikiem.
Gubernator podczas sapał ze złości na pułkownika a znów wahał się i mierzył pogłowie ludzkie, dzielące go od bramy.
Aż dokoła oddziału Węgierskiego zerwał się istny huragan przekleństw, obelg i gróźb. Szalejącej burzy jakby nowe chmury przybyły z sukursem.
Tłumy czy podsłuchały Bema, czy go przeczuły.
— Wywożą zdrajców! — Szpiedzy uciekają! — Szturmować! — Brać nędzników! — nawoływały chrapliwe głosy.
Rykowi tłumów zawtórowały strzały, idące ku Zamkowi. Zamek milczał.
Węgierski ruszył ku bramie. Ciżba dokoła piechoty zbałwaniła się. Wrzask, gwizd i grad kamieni padł w oddział.
— Hycle! — Rakarze! — Siepacze! — bluzgała tłuszcza.
Bębny zadudniły z pasją. Piechota szła...
Plac zamkowy, na widok idącej ku bramie piechoty, zaskowyczał z wściekłości...
Oto już, już ostatek obywateli wyparli z przed bramy, już ją otoczyli, otwierają teraz, wchodzą do Zamku!
— Naprzód! — warknął plac i runął na bramę, na piechotę, na bagnety...
I znikła w jednej chwili i piechota i gubernator i gwardja, znikli, jak znikają równiny nadbrzeżne, gdy szalejąca powódź zerwie ostatnią groblę...
W oknach Zamku zamigotały pochodnie i błysnęły ostrza...
Tłuszcza parła wciąż jeszcze, jakby chciała własną miazgą mury rozsadzić. — Aż ustała nagle, bo oto plac ryknął z triumfem i ręce wyciągnął z rozradowania... Z pierwszego piętra Zamku już słaniał się ku tłumom skrwawiony, nagi trup!...