Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się, zawziętszy, uchodzących osadził, pochłonął, wzmocnił i pod Zamek zawrócił.
Była to ciżba z oddziałami „Dziurki“ i „Honoratki“...
Siekierom przybyła teraz rezolucja.
— Narodzie! — Smoły! — Słomy!...
— Wiwat! Ramię do ramienia! Spalić łotrów! — Podkurzyć!
Tłum wybuchnął pijanym rechotem, gdy, raptem, z rechotu przeszedł znów w pomruk... Bo oto, od strony pałacyku pod Blachą, ukazały się dwie kompanje piechoty ośmnastego pułku i, wiedzione przez samego generał-gu-gubernatora, żłobiły sobie drogę do zamkowej bramy.
Tłumy zalterowały się widocznie taką determinacją. Lecz bardziej jeszcze od nich zalterował się sam dowódzca, bo nagle, o kilkaset kroków od bramy, utknął w ciżbie i coś prawić zaczął do ludu.
Tłumy ryknęły. Zawory zadrżały w posadach.
Węgierski obejrzał się po żołnierzach, skinął pałaszem i nacisnął konia. Koń wspiął się, jakaś ręka porwała go za uzdę.
— Ustąp! — wrzasnął generał.
— Stój, na Boga, generale! — odpowiedział mocny głos. — Nie poradzisz! Co zamierzasz!?...
— Co? Kto do pioruna?! Głośniej!
— Bem, do kroćset
— Pułkownik?!...
Bem podsunął się do siodła Węgierskiego.
— Nie zdołasz! Trza od Wisły! Armat trzeba...
— Co pułkownik?!... Wiem, jak należy!
— Palić chcą! Ogień podkładać!
— Idę na to wzmocnić załogę!
— Gdzie, którędy!?...
— Oknami iść nie będę, tylko bramą!
— Niepodobieństwo!
— Idź pan do stu djabłów!...
— Ocal więźniów, generałów! Od strony Wisły! Mord pójdzie!...
— Tędy wystarczy!
— Daj mi choć, trutniu, jeden pluton żołnierzy!