Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wano. Gdy nagle, tarasująca ulicę, ciżba drgnęła i popłynęła ku Senatorskiej.
Bem z Ilińskim ledwie z wysiłkiem oparli się prądowi, rwącemu do Placu Zamkowego, i skręcili na prawo, ku Marywilowi. Tu jednak runęła na nich wprost inna zawała ludzka, targnęła nimi, zaszamotała i poniosła w ślady za pierwszą.
— Na zamek! — Śmierć zdrajcom! — Wieszać szpiegów! — ryczał tłum rozszalały dokoła Bema.
Pułkownik nie władał sobą.
— Stać do miljon!!! — Milczeć!
Na to niespodziewane wezwanie, najbliżsi Bema zawahali się, stropili.
Iliński chwycił za rękojeść pałasza... Jakaś pięść dźwignęła się ku pułkownikowi. Gdy niespodziewanie pisnął ktoś z boku.
— Bem z nami! Pułkownik Bem!
— Wiwat pułkownik! — Wiwat lud! — Hurra! Naprzód! — Na zdrajców!
Pułkownik porwał za ramię Ilińskiego.
— Słuchaj — zachrobotał mu do ucha — do baterji trzeba! Jeden z nas dotrzeć musi i... bodaj...
Bem nie dokończył — ciżba bowiem szarpnęła nim, ramię Ilińskiego wysunęło mu się z ujęcia i znikło w tłumie.
Podczas gdy osamotniony, uwięziony w kleszczach zbitego mrowia, pułkownik rwał ku Zamkowi, niby łupina, pędzona nurtem wezbranego potoku, tam, pod Zamkiem, już łysnęły siekiery i zadzwoniły o wrzeciądze.
Okna zamkowe wysunęły lufy karabinów.
Plac warknął złowrogo. Siekiery mocniej zadzwoniły.
— Ognia! — huknął ktoś od strony Zamku.
Kilkanaście posłusznych ogników mignęło w oknach, strzały padły w dal nieuchwytną. Tłumy zawyły.
— Mordują lud! — Zabijają nas! — Stój! — Ratuj się!!...
I czarne zawały ludu rzuciły się w tył, jak grzebień spiętrzonego morza przed zrębem skały... Lecz na krótko, bo za grzebieniem tym wyrósł garb potężniejszy, zda