Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z takiego to momentu wyczerpania, osłupienia, wyrwało pułkownika raz gwałtowne łomotanie do drzwi.
Bem dźwignął się, zawahał, czyli i tym razem jeszcze nie pozostawić natręta za drzwiami. Lecz łomotanie z taką ozwało się energją, że pułkownik uległ mu i ruszył zasuwę.
Drzwi, naciśnięte z zewnątrz, rozwarły się z impetem. Na progu zarysowała się barczysta postać Krukowieckiego i tuż zabrzmiał jego tubalny głos:
— A toć widzę szturmem pułkownika trza dobywać! Witam, mości dobrodzieju! Co się dzieje? Wyczekuję, ślę pachołka za pachołkiem! — Szukać każę po mieście! — Już mi suppozycje rozmaite! — No, ale cieszę się, cieszę, że cię widzę...
Bem w milczeniu podsunął stołek generałowi. Krukowiecki odsapnął, otarł spocone czoło, łysnął wyłupiastemi oczyma na bladą, obrzękłą twarz pułkownika i dodał chmurnie:
— Pewnie, pewnie, do Krukowieckiego nikomu nie pilno! Bo cóż on! Przyjacielstwo z takim jeno kompromituje, rzuca podejrzenia, do utracenia łask przywodzi! Grat stary, zużyty, niedołęga, bo się chmyzom dał ubiedz, bo pozwolił się szczurom zwalić! Hę — co, mości dobrodzieju?! Nie wycelowałem! Nabełtali pułkownika.
— Nie widuję nikogo!
— Nie widujesz — hm — przecież? Albo to nie wiem, jak przy sztabowych raportach...
— Nie składam raportów.
— Więc to prawda, że pułkownikowi odebrano dowództwo?
Bem poruszył się z wysiłkiem.
— Tak, jak mówiłem generałowi! Zawieszenie, rozkazów dotąd nie...
Na twarzy Krukowieckiego odmalowało się niemiłe zdziwienie.
— A — więc twoja baterja...
— Jest pod dowództwem Orlikowskiego.
— Ale, ale juści możesz na nią liczyć?
Bem spojrzał na generała niepewnie.