Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o moich opuszczonych grządkach i doniczkach, żeby, żeby nie brak klawikordu... Pan zna Dyakowa? Był adjutantem. Ma przepiękny głos. Ale bez akompanjamentu trudno mu. Nie uwierzy pułkownik, ile mam dlań wdzięczności. Dzisiaj, w tej chwili nawet, nawet imaginować sobie nie mogę, aby mi straże broniły wyjścia, aby tu, za tem pasmem strzyżonych krzaczków, snuły się cienie zbrojne, czujne...
— Ale, ale nie mniej należy działać, aby coprędzej się stąd wydobyć. Pani nie może tu pozostać, nie powinna godziny dłużej, dnia dłużej! — I stąd proszę, jako o największą łaskę, abyś mi pani zezwoliła działać, czynić. Nie zdaję sobie sprawy co przedsięwezmę, jak i do kogo się udam, lecz niczego nie zaniedbam...
— Doprawdy pułkownik chciałbyś? — zdziwiła się poszeptem kapitanowa.
— Pani, pani wątpi...
— Nie, pułkowniku, tylko... tylko... jeżeli, jeżeli oskarżą mnie przed tobą? Jeżeli oczernią?
— Na oszczerstwa będę umiał odpowiedzieć!
— Tak, tak, wiem! — poskarżył się tęsknie przytłumiony głosik pani Marchockiej a pośmigła jej kibić pochyliła się ku Bemowi — ale... niewieście sprawy, choć maleńkie, jak ziarenka proszku, nie zawsze mieszczą się w rozległych pojęciach rycerstwa. Twoją miarą, pułkowniku, jest honor szczytny, a takich nikłych, jak ja, istot słabe, wrażliwe serce!
— Więc pani, pani wątpi?
— Jeno trwożę się, niepokoję raczej. Bywają zdarzenia, skojarzenia! Powiedz waszmość, cobyś uczynił, gdyby powiedziano ci, że dopuściłam się szpiegostwa, że wiodłam korespondencję z nieprzyjacielem, gdyby, gdyby przedłożono ci dokumenty, dowody...
— Pani szpiegiem?
Tak, gdyby...
— Ależ, ależ, to niepodobieństwo!
— A jednak, przypuśćmy!
— Nie uwierzyłbym — nigdy, nigdy!
Rączka pani Marchockiej chwyciła dłoń pułkownika.
— Otuchy mi sporzysz, pułkowniku, siły. — Nie, nie