Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hurtiga zawisł bowiem szary, nikły cień, z pozoru łachman ludzki, chwiejący się bezsilnie w takt szarpania się napastowanego... Lecz łachman ten miał dwoje kościstych szponów, które wpiły się w szyję i zamknęły jak paszczęka buldoga...
Od boku pluton żołnierzów bagnetami torował sobie drogę, aby tłuszczę rozpędzić. Przychodził atoli już zapóźno.
Obrońca tracił oddech, miał lada sekunda paść i miazgą swego ciała bryzgnąć na skrwawiony kadłub Hurtiga, gdy, w tem, kleszcze szponów zelżały. Oto, na wiszącej mu na plecach szmacie, zaparły się pękate, obrzękłe ręce pani Madejowej i darły ze szmaty pęki nici...
Ta odsiecz niespodziewana dała obrońcy przewagę jednego jeszcze uderzenia... jednego tchnienia... Pozwoliła mu, padając, dostrzec nad sobą ostrza skrzyżowanych bagnetów...
Do późna w noc wzburzony motłoch złorzeczył przed Zamkiem, do późna w noc mimo patrole, warty, zaklęcia gubernatora i wezwania samego księcia, prezesa Rządu — dobijał się do bram, wył o wydanie mu zdrajców. Do późna w noc ulice Warszawy pulsowały, rozbrzmiewały okrzykami pomsty, do późna w noc załoga stała pod bronią, do późna w noc każda minuta groziła wybuchem bratobójczej rozprawy.
Gdy się to działo, na dole, w jednej z izb zamkowych, opatrywano nieszczęsnego komendanta Zamościa i jego obrońcę.
Pierwszy z nich, choć pobit i okaleczon srodze, odzyskał wnet przytomność. W zamian drugi, który zaledwie na szyi miał kilka sinych, krwią nabiegłych ranek, znaku życia nie dawał. Dwóch cyrulików ze sztabs-lekarzem rzeźwiło go solami, nacierało — daremnie. Niby ciepło trzymał, niby kołatało mu się serce, lecz co tchu wyraźnego, ani-ani. Na dobitek utrapienia dla lekarza i cyrulików, baba jakaś, musi zmartwiałego rodzona, przypięła się do wezgłowia i wrzaskliwym lamentem utrudniała cucenie.
Fukał na babę medyk, upominali cyrulicy, oficer służ-