Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jako żywo!!! Musi wieszać zaraz będą!...
Profos chwycił za furażerkę i wypadł na rynek. Madejowa wionęła za nim spódnicami.
Stare Miasto wrzało od popłochu i zamętu. Jedni ryglowali co tchu sklepiki i uprzątali stragany, drudzy zbijali się w pomstujące gromady, trzeci pędzili ku wylotowi Święto-Jańskiej ulicy, inni od strony Zamku biegli z nowinami.
Dziurbacki bez wahania podążył do placu króla Zygmunta. Pod katedrą atoli zagrodziła mu przejście zwarta ciżba ludu.
— Co tu, mosanie!? — Co się dzieje?
— Śmierć sprzedawczykom! Śmierć generałom!
Profos szarpnął się.
— Puszczać! Ustąpić z drogi!
— Niema przechodu!
— Jakto niema!? Ustąp, pókim dobry, do stu par djabłów!
Mieszczuchowie stropili się i zakołysali się niepewnie. Profos podał się naprzód łokciami i, sekundowany pilnie przez Madejową, przedarł się na front ciżby, kędy, u wyjścia, na plac, warta narodowej gwardji trzymała kordon.
Stąd już bokiem, w lewo, wzdłuż kordonu, przedostał się ku murom zamkowym i uwiązł we wstędze zbitego pogłowia ludzkiego.
Pani Madejowa, z właściwą sobie rezolutnością, wnet z otaczającym ją tłumem bliższą zawarła komitywę i jęła rej wodzić. Dziurbacki o słup latarni się zaparł i poglądał apatycznie przed się.
Dokoła niego ścierały się racje, który z generałów winniejszy, dokoła niego toczyły się bezładne rozprawy o tem, który z dygnitarzów wart stryczka, a który ołowianki — a profos stał bez ruchu pod latarnianym słupem, obojętny, głuchy na wzburzenie ciżby.
Zagadywała doń pani Madejowa, odzywali się sąsiedzi, Dziurbacki zmagał się i słowa dobyć z siebie nie mógł. Rozumiał jeno, że to, z czem tyle lat po świecie chodził, co za święte miał, wyrwano mu z pod serca i rzucono na sponiewieranie,