Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mógł tem natarciem na Butryma. Zacny Litwin, zdolny oficer, ale przesadził w kalkulacji.
— A właściwie — dodał Bem — zbyt wiele zaufał teorji wspólnego działania kilku naraz oddziałów.
— Słuszna uwaga, zwłaszcza że, krom wszystkich niespodzianek, mamy do czynienia z reumatyzmem Jankowskiego — przyznał Zielonka.
— No, lecz Butrym wziął do serca. Niechże Ramorino z Podlodowa do boku Rüdigerowi się dobierze — to i bez Milberga zadamy mu bobu. Imaginuję sobie, ile będą miały do grzmocenia armaty pułkownika.
— Byle ich starczyło. Kusa baterja. I w dodatku rozdzielić ją wypadnie.
— Sądzisz pułkowniku?
— Bo jeżeli rezerwa ma pilnować Charlejowskiego traktu...
— Prawda, prawda, ze dwie armaty trzeba, bodaj dla dania sygnału.
Generał spojrzał na zegarek.
— Dziesiąta.
Zielonka i Bem dźwignęli się z za stoła.
— Pora nam, generale.
— Nie zatrzymuję. Na świt czeka, nas pobudka.
Turno uścisnął serdecznie dłonie pułkowników i ze swą dworską atencją do podsieni ich odprowadzał. Gdy naraz, tuż przed chatą generała, zarył konia oficer ordynansu.
— Co to! Kto!?
— Porucznik Kiersnowski, czwartego ułanów, raport z podjazdu, od Podlodowa!
— Dawaj waćpan — zakrzyknął generał.
Kiersnowski zeskoczył z konia i stanął przed generałem.
— Podpułkownika Butryma zagarnęli kozacy.
— Butryma!
— Tak, panie generale. Podjazd nasz, wracając od Podlodowa, pod zagajnikiem znalazł rannego ułana, który bryczkę podpułkownika eskortował. I tyle odeń dowiedzieliśmy się, że bryczka pomknęła wprost na linję placówek nieprzyjacielskich. Zresztą przytomność mu się splątała.