Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziurbackiego coś kolnęło, porucznik skinął mu przyjaźnie.
— Stary jesteś, zmęczony...
— Jeszcze mosanie...
— Tie-tie! Rozumiem i chwalę profosowi dobre zamysły. Ale baterja da sobie radę i bez wasana. Pułkownik nawet wspominał, żeby cię należało zreformować z pełnym żołdem i na spokojnym chlebie przy magazynach osadzić. Dziurbackim złość zatrzęsła na to oczywiste poczytywanie go za niedołęgę. Porucznik nie baczył. Jurną odpowiedź profosa za poczciwy zapał wziął.
— No, no, Dziurbasiu, czas aby twoi wnukowie się bijali. Twoja pora minęła.
— Nie minęła, proszę porucznika! A jak... jak pułkownik sobie nie życzy.
— Bajesz. Pułkownik z uwagi tylko. Przytem i tak zwolnić cię musiał, bo audytor dywizji wzywa cię na świadki i to w pilnej sprawie, bo na dziś jeszcze. — Pułkownik mówił, że wiesz o co chodzi...
Wachmistrz na tę wiadomość zmiękł i, już nie spierając się, wziął ordynans czuwania nad koszarami i zbierania maruderów, ile że Łabanowski spodziewał się wyciągnąć z amunicjami już pojutrze, i bez mitręgi, biedką żydowską, do Warszawy odjechał. Tu wpadł na Zapiecek, wdział paradny mundur i na Żoliborz, do kancelarji audytora poszedł.
Audytor dywizji, którym był kapitan Fiszer, pilnie jął badać Dziurbackiego, a dociekać szczegółowo, gdzie i jak papiery owe znalazł. Wachmistrz aż spełniał, bo mu najtrudniej właśnie było wybrnąć gładko z pierwszego łgarstwa, którego się dopuścił, że dziewczyna miała je w łachmanach zaszyte i że w mieszku nie same tylko były papiery. Ale myśl, iż, w razie gdyby przyznał, jako trafił na mieszek, bobrując w wozie markietana — nikt by się o los Antoszki nie turbował i nikt by jej nie szukał — dodała mu rezonu.
Audytor słuchał cierpliwie, a pisał tak siarczyście, że Dziurbackiemu serce rosło. Lecz, gdy profos już wszystko opowiedział, audytor zaczął go pytać, kiedy pułkownikowi