Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szarych oczu pani Madejowej, musnął zawadjacko szczotkowatych włosów.
— Kalkulowałem sobie, że co się odwlecze, to nie uciecze.
— Chi-chi! Ale się zestarzeje.
— I jedno i drugie. Więc porówno, mosanie.
— Pan Piotr sumiennie mi przylepny, i nie od dziś...
— Pani Aniela zawsze była mi wedle skłonności...
— A czemu to wasan tyle czasu ani się pokazał?
— Bo mi na Zapiecku o woźnym trybunalskim powiadano.
— Pewnie kulawa szewcowa jęzorem mnie oszamerowała. Choćby dla nieboszczyka z fałdą do sakramentubym nie poszła. Wasan ciągle przy artylerji wachmistrzuje?
— Bo z harmatą snadniej, niźli z niewiastą.
— Jaki pan Piotr uszczypny!
— Z serca dla pani Anieli!
Pani Madejowa szturchnęła Dziurbackiego. Profos żwawiej jeszcze przymówił. Właścicielka gospody nie pozostała mu dłużną. Aż z przemawiania się tego babie skry z oczu iść zaczęły, a profos, jakby mu niedość było, precz sadził zagrzewnemi słowy, a lewem okiem przymrugiwał.
Późno w noc pani Madejowa wracała z Dziurbackim z fety w Saskim Ogrodzie. Wracała zziajana, ociekająca potem, ale rozmarzona do cna.
Opatrzność sama chyba tak pięknie ułożyła wszystko dla pani Madejowej. Pan Piotr z kretesem jej się udał. Ochapiało się jej coś, że musiał być chyba o wiele starszym od nieboszczyka sierżanta artylerji Księstwa Warszawskiego, ale były to faramuszki. Wywija, niby dwudziestolatek, jędrność taka zeń idzie, że jak w pół ją trzymał, to nizacz rzemień. I przytem galant. Z początku ciepła woda, ni sia, ni to, dopiero, gdy mu się przymiliła, tęgość weń weszła. I na fetę ją zawiódł i piwa dwa razy kupił i obwarzanków. I wyhasała się i ogniom napatrzyła i generałom. Jaworszczanki nosa drzeć nie będą ani byle czem tumanić! Profosa wielka ciekawość zbiera do owego Cydzika, Kościołowskiej gacha. Musi mieć jakieś porachunki swoje! A cóż wygodzi mu. I nie tem jeno mu wy-