Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

boszczykiem. A pomnisz jegomość, jak żeś mi to w Sandomierzu orzechy trząsł.
Dziurbacki tłumaczył się gęsto, jako nic tu poradzić nie może, pani Madejowa upierała się, przekładała, że gdyby się naparł, to jego, wachmistrza artylerji, nie odprawią. Aż profosa udręczyło to naprzykrzanie, bo ani humoru do spierania się ze strażnikami czegoś nie miał, ani, dla obrzękłej twarzy a bombiastej korpulencji pani Madejowej, w przypomnieniu mu orzechów sandomierskich determinacji nie znajdywał.
— Nie poradzę — trza mieć konotatkę, mosanie!
— Naszą piekarkę puścili...
— Ma stryjecznego w narodowej!
— Strączkowa się władowała! Dwie Jaworszczanki! Bez niczego. Lada szargulę, co się im namizdrzy honorują... Patrz-że jegomość!... Uczciwe ludzie, niby zwierzaków pędzą, a Kościołowskiej gacha, niby generała witają...
Dziurbacki, który był ku wejściu spojrzał, zatrząsł się. Do bramy ogrodowej sunął butnie ów woluntarski oficer, co mu Antoszkę zaprzepaścił.
Profos mruknął przez zęby. Pani Madejowa po swojemu ten odzew zrozumiała.
— Jakże nie! Cydzikabym nie znała! U generała Rożnieckiego był w totumfactwie. Aż teraz wąsy zapuścił i na oficera wyrósł... Oo! Nie mówiłam! Taką akuratną konotatkę ma, że mu się do ziemi kłaniają!
Dziurbacki obruszył się.
— Co zaś waspani! Gdzie, jaki Cydzik!
— Toć powiadam! O, jak się wita za pan brat! Patryjot wielki! Rudzielec!... I poszedł!
Dziurbacki za całą odpowiedź skinął na panią Madejową i wprost do bramy ruszył.
Ciżba, na widok pani Madejowej, sunącej z godnością za profosem, ryknęła z uciechy.
— Macie ją! — Znalazła sobie! — Gdzie djabeł nie poradzi! — jedna więcej basetla! — Puszczą ją! — Nie puszczą! — Wiwat!
Dziurbacki podczas, nie mitrężąc z gwardzistami, obces do dowódcy imci pana Ostrowskiego się opowiedział.