Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zawsze powtarzam mężowi, że wolej mu zaniechać tych wątłych honorów, wolej poddać się wyrokom Opatrzności, niż lata zdrowia i życia mieniać w rozterce na miesiące.
Generał potrząsnął głową.
— Piłatem się nie urodziłem i symulować go nie będę.
— Pozwól, może byś pułkownika fajką poczęstował. A ja tymczasem wydam dyspozycje, bo jeżeli panowie zamierzacie zdążyć na fetę... Wszak i pułkownik niezawodnie...
— Nie, pani hrabino-generałowo — ani czasu nie mam, ani inwitacji.
— O pierwszy się nie turbuj, pułkownik, bo i ja dłużej godziny nie zabawię — a z wtórej drwij. Jedziesz ze mną. Weźmiemy nadto Fiszera i mego Ledóchowskiego, dzielnego chłopca, no i, oczywiście, nie żadnego familjanta z rzymskim senatorem.
— I wrócicie razem na wieczerzę. Ach, jakby to było dobrze. Prawdziwie byłabym pułkownikowi wdzięczną.
Bem wymawiał się. Ale Krukowiecki nie dał za wygranę. Powiódł go do kancelarji, usadowił wygodnie w rogu tureckiej sofy, poczęstował fajką i zakonkludował stanowczo:
— Trzeba, abyś był na fecie.
— Mam rozkaz wyruszenia jutro, do dnia!
— I tembardziej dziś pokazać się winieneś! Tak!... Bierz ze mnie przykład. Myślisz, że ja sobie nie zadaję przymusu, że mi pilno stawać między, między zgrają, między tą Skrzynecczyzną, gdzie każdy, gdyby mógł, toby mnie żgnął? Lecz na lud baczę, na wojsko, na mrowie obywatelów, oficerów. Moja przytomność nie pozwala klice lada czem oczu mydlić, tumanić, łgać. Krukowiecki, mości dobrodzieju, umie rąbnąć, umie się o prawdę upomnieć i nie jednemu oślepionemu, zahukanemu do serca trafić! Ho-ho, pułkowniku, a toż by się pan Skrzynecki, uradował, gdybym ja na urazę wziął i ludowi się nie pokazał!
— Lecz, panie generale, daleko mi, abym miał prawo śladem jego kroczyć.