Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po oddaleniu się inspekcji — Bem wpadł z furją na Orlikowskiego, na Prószyńskiego, na podoficerów, na żołnierzy. Od armaty, do armaty, od kantara do kantara, od uzd do panewek przy piastach kół, od króczków u żołnierskich kołnierzów, do ładownic i olster, wszystko opatrywał a za lada skazę hukał, beształ, gromił.
Daremnie sumittował się kapitan, tłumaczyli żołnierze, pułkownik nie pofolgował. Im słuszniejsze przywodzono mu racje, tem go większy gniew unosił. Aż baterja, jakby zrozumiała swego naczelnika, bo naraz zapadła w głuche milczenie.
Bem jeszcze bluznął wymówkami, jeszcze zagroził polowym sądem i skinął na powrót do koszar.
Baterja mlasnęła korbaczami i z chrzęstem i zgrzytem łańcuchów powlokła swe spiżowe cielska ku barakom.
Pułkownik zsiadł z konia, rzucił tręzle ordynansowi, poszedł piechotą za baterja i, dosięgniąwszy dziedzińca, zaczął niby to przyglądać się wyprzęganiu.
Kapitan Orlikowski, który baczył zataczaniu armat do wielkich stodół, zarekwirowanych na wozownie, stał na uboczu... zdala od Bema i jakoś tak manewrował, że ilekroć razy pułkownik w jego nadchodził stronę, kapitan akurat w przeciwnej stronie dziedzińca spostrzegał coś, co wymagało bliższej uwagi. Bem zaś, niechybnie przypadkowo, z roztargnienia, które nań naszło, jeszcze natrętniej do Orlikowskiego się zbliża. A że i armat i koni i żołnierzy na koszarowem dziedzińcu ubywało, więc coraz nieporęczniej było pułkownikowi ku Orlikowskiemu skręcać, coraz trudniej było kapitanowi pozór do uniknięcia spotkania znaleść.
Naraz Bem, w zamyśleniu, wprost do kapitana zawrócił.
Orlikowski równocześnie wskos poszedł, lecz, gdy miał znów odsadzić się od pułkownika, temu nogi się splątały i tak, że raptem tuż przed kapitanem stanął.
— Mości Orlikowski — mruknął Bem, poglądając na rękojeść pałasza kapitańskiego.
— Na rozkazy! — odparł głucho Orlikowski, zaparłszy wzrok na bandolecie pułkownickiej ładownicy...