Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kroku na zgubę rewolucji, na niewdzięczność dzieci i na całego świata przewrotność niezmierną.
Pułkownik słuchał, upatrywał daremnie wątku dla narzekań generała, chciał zmienić przedmiot rozmowy — napróżno. Sałackiego zmora wewnętrzna szarpała, gryzła. Pułkownika ogarnęło uczucie przygnębiającego zmęczenia.
Generał długo jeszcze rozwodził się a wyrzekał, aż, wyściskawszy gorąco ręce Bema, jako jedynego człeka, który go zrozumiał, nacisnął furażerkę i boczną furtką, nie żegnając się z paniami, wysunął się z obejścia dworku pani Marchockiej.
Mrok cichego, pięknego wieczoru czerwcowego zapadał — już fiolety półcieniów wypełniły zakątki altanki a pułkownik trwał jeszcze zamyślony, jakby zasłuchany w echa ostatnich słów generała.
Naraz, krótki, nieśmiały apel słowika rozległ się w pobliżu.
Bem rozejrzał się dokoła, podniósł się i zafrasował, nie wiedząc, czyli mu należy iść za przykładem Sałackiego, czyli wypada czekać na powrót gospodyni.
Jakby w odpowiedzi na pytanie, kamuszczki na ścieżce zachrobotały, niby tchnieniem zefiru ocknione. Na progu altanki ukazała się smagła, biała postać.
— Pan pułkownik! Ach, Boże, Boże, doprawdy nie wiem, jak prosić o przebaczenie...
— Ja raczej winieniem... Nadużyłem łaskawości... Nie chciałem bez hołdu należnego...
— A nie, nie, proszę tak nie mówić! Śmiałość moja wynikła z tego, że wydało mi się, że pan pułkownik jest dobrym, dobrym znajomym. Generał poszedł! Oryginał wielki. Marynia się rozchorowała...
— Panna Sałacka?
— Leży u mnie biedaczka.
— Może to coś ciężkiego? Jestem gotów po lekarza!
— Niestety, pułkowniku, na jej cierpienie nie masz lekarstwa. Tragedja serca! Jedna z wielu dzisiaj tragedyj. Generał nic panu nie wspominał? — Ach, był dzisiaj w swej pasji! Gdybym mogła przewidzieć, oszczędziła-