Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chowym skurczem. Pani Bażanow pokiwała smutnie głową. Gospodyni próbowała zatrzeć wrażenie gwałtowności Sałackiego.
— A pan, pułkowniku, czy równie surowym jesteś sędzią.
— Na sędziego się nie piszę. Słowa generała mam za przypomnienie obowiązku, że, w tych czasach, każdy ma ofiarę do poniesienia, że jeden na ołtarzu musi złożyć życie, drugi serce, inny majątek...
— Otóż i sprawiedliwie! — ucieszył się szczerze generał. — Każdy musi, a to sobie dobre! Jak, panie Napoljon pod tym... wszyscy musieli!
Rozmowa, po tej konkluzji generała, jęła toczyć się ospale. Pani Bażanow próbowała ożywić zebranie rozpowiadaniem historji uciesznej bijatyki medyków Dworzaczka i Belangera. Pani Anna zagadywała o teatrze, o niezwykle poetycznej muzyce Fra Diavola. Sikorski prawił o przygotowaniach do bankietu gwardji narodowej. A nuda i przymus, pomimo tylu rozlicznych tematów, nie dawała się wypędzić z altanki. Aż pani Marchocka, snać dla zajęcia gości, w kilku słowach przedstawiła generałowi i pani Bażanow przygodę Bema z cyganiątkiem.
Sałacki zakrzyknął z triumfem. Pani Bażanow wzruszyła ramionami.
— Generał odrazu by ją wieszać kazał...
— A to sobie dobre! Listy, pisma, sztuczki...
— Listy, Listy! Uch, ważna rzecz. Takim szpiegiem więc ja pierwsza jestem, bo i ja pisuję listy...
Bem poruszył się niepewnie. Sikorski bawił się od niechcenia łyżeczką.
— Ależ tu o nie takich listach mowa.
Pardon, Anetko. Nie wiadomo! Ot będzie temu cztery dni, jak wysłałam na Kraków listy do obozu Pahlena. Górska je zabrała.
— Gdyby mościa panią złapano!
— Zlituj się generale, nie do obcych żadnych, lecz do swoich, do najbliższych, do męża, do syna...
— Prawo wojenne! Żeby moje, moje rodzone dziecko — sąd i basta! Hę, co, pułkowniku...