Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pułkownik jednym uchem słuchał Sikorskiego. Ten ostatni pomiarkował się wreszcie.
— Ale doprawdy, panie Józefie, zanudzam pana!
— Bynajmniej.
Zanudzam, bezwątpienia. I mimowoli, mimowoli! Bo jak tu można o pani Annie mówić inaczej! Kiedy, na parol, podobnej drugiej nie znajdziesz!!
— Ostrożnie, mój panie, — gotówem domyślać się...
Sikorski westchnął sentymentalnie.
— Otóż niczego domyślać się nie możesz, pułkowniku! Ba, ba, żeby, gdyby; rada by dusza! Hiu, lecz „kumu totu“!... Najpierw jejmość moja a potem, nie zapieram, bez wzdragania z djabłem w komitywę bym iść się deklarował! Ba, żebym to, jak pułkownik, samotnikiem chodził a imię jego nosił!
— Pozwól pan, że zapytam, więc pani Marchocka, spostrzegłszy ucieczkę tej znajdy, zarządziła poszukiwania?
— Oczywiście! Służba jej schodziła wszystkie ulice dokoła. Pod Marymont bodaj dotarła, bo nicpotem w ogród chlusnęła i opłotkami na przylegające zagony sadownika się wydostała.
— I nikt nie widział jej?
— Nikt zupełnie! — odrzekł Sikorski, poglądając kątem oczu na Bema, i dodał od niechcenia:
— Na honor, panie Józefie, aby się tem nie turbujcie!
— Hm — ufam dobroci pani Marchockiej, jeno zaszły pewne wypadki, które budzą we mnie obawę, czy z mego powodu kapitanowa nie będzie miała innych jeszcze przykrości...
Matowa, uśmiechnięta bezmyślnie twarz Sikorskiego wystroiła się głupkowato-dobrodusznym grymasem.
— Inne przykrości? I skądże znów! Na miły Bóg, bo żebyś mnie zabił pułkownik...
— Miałem dziś rano wiadomość... dobrze mówię wiadomość z baterji... Są poszlaki, że dziewczyna należała do szpiegowskiej rodziny.
— Aa! Czy podobna?!
— Ucieczka jej potwierdza domniemania.