Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie moje prawo mieszać się do tego, co między generalicją jest przedmiotem sporów. Jeżeli hrabia-generał masz za słuszne w podobny sposób traktować rozkaz wodza, racz na pismo pismem odpowiedzieć.
Krukowiecki żachnął się.
— Pismem, mości dobrodzieju! Hm! Tak, to wasze ulubione bakałarstwo, gryzmoły, pisanina, kauzyperdstwo! Inkaustem wojny nie wygracie! Ale cóż — chwalę kapitanowi respons! Masz słuszność. Adjutancka służba — stać, pełnić ślepo, co każą, a nie w rozprawy się wdawać! Przyznaję ci. Setnie rzekłeś! Uniosłem się, mości dobrodzieju. Lecz Krukowiecki, jak bąka strzeli, to ma zawsze odwagę w piersi się brzdęknąć! Wyśmienicie! Daj mi pióra i papieru! Na pismo musi być odpis! Nie przyszło mi, bo myślałem, że pan Skrzynecki w pudermantlu wczasy odbywa po trudach ostatniej kampanji! Jest w drodze, dzięki Bogu, dzięki Bogu...
Generał gubernator Warszawy przy tych słowach zasiadł za stołem.
Pióro zaskrzypiało przeraźliwie po papierze.
Bem tymczasem stał pod ścianą, zapatrzony bezwładnie we wzorzyste tafle podłogi. Wstyd, wstyd go jakiś ogarnął, że nie śmiał oczu podnieść, że nie śmiał wyznać przed własną świadomością tych myśli, które mu się pod czaszką kłębiły.
Krukowiecki szarpnął zamaszyście piórem, bryzgnął atramentem przy zakrętasie i stuknął laską.
— Na — jest i odpis! Zechciej go doręczyć, kapitanie!...
— Nie omieszkam!
— Wielcem obowiązany i kłaniam! A daruj, pułkowniku, żem cię zatrzymał. Lecz cóż artyleryjska sprawa, więc prawie twoja! Pozwól, pozwól, a nie, przodem, bo do mojej idziemy landary!
Bem rozumiał, że teraz za wszelką cenę wypada mu wymówić się od uprzejmości Krukowieckiego, ileże uprzejmość ta nabierze dlań pozoru jakowegoś akcesu do chryi o armaty, ale generał-gubernator tak obcesowo do pułkownika się zabrał, z taką dlań estymą wystąpił, że znów,