Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



I.

Baterje Dybicza gwałtowniej, celniej zionęły ku prawemu brzegowi Narwi.
Pablen jakby tego znaku czekał. Z kłębami dymów spowitej, pożarami rozpalonej Ostrołęki, niby z czeluści, jęły płynąć czarne, stalą łyskające, pasma mrowia grenadjerów.
Na prawym brzegu rzeki, gorączkowiej ozwały się armaty, żwawiej trzasnęły karabiny. Grenadjerzy nie ustawali, szli, zdawali się być, jak fala Narwi, którą już od ośmiu godzin płużyło żelazo, darły skorupy granatów, zawalały stosy ciał ludzkich, a ona z nich jeno pianę krwawą brała, jeno nurt zawziętszy, jeno prąd mocniejszy. Tak i grenadjerzy Paldena. Smagani chmurami ołowiu, rozszczepiani kartaczami, zwierali się, dwoili kroku, rzucali się na most, przebywali go pędem i łączyli się z łańcuchami piechoty Lüdersa i Rumiancewa, którzy, na prawym brzegu Narwi, do nowego sposobili się ataku.
Skrzynecki ze sztabem stał na wzgórku piaszczystym, a spoglądał zamglonym, osłupiałym wzrokiem ku odmętowi bitewnemu. Czy jeszcze ufał zwycięstwu, czy jeszcze łudził się możliwością wygrania bitwy, czy spodziewał się ciągle, że leniwy Gielgud nadejdzie od Łomży i Dybicza do odwrotu zmusi, czy, wobec ogromu klęski, zdrętwiał, ostygł dla haseł płomiennych, dla przysiąg tylekroć razy na paradach głoszonych? Czy też, w bohaterskim pułkowniku, w nieznającym lęku żołnierzu, w piechurze, umiejącym czworobokiem jednego bataljonu całej armji nieprzyjacielskiej urągać, czy w niezrównanym oficerze, pod mun-