Strona:Wacław Anczyc - O dawnym Zakopanem.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawsze białe ściany. Jedna, najlepsza «izba biała» widocznie przez cały rok niezamieszkana, druga, w której przez zimę «siedzą» gospodarze, również czysta, ale już nieco przyczerniała wiekiem. Kuchnia mała, z okienkiem na drogę do «miasta», gotować trzeba razem z gospodarzami, choć ci na całe lato przenoszą się do szopy. Oba pokoje gościnne mają małe okna, mocno okratowane. «Bo tu dawniej bywali zbójcy» objaśnia Wojciech. Dowodzą tego drzwi wejściowe, grube i mocne, jak do fortecy. Zwraca mą uwagę, że w sieni są dwa olbrzymie progi. Dla nas, dzieci, są te progi jakby ławki, gdzie możemy wygodnie siedzieć. Widać, że w razie napadu zbójników można było jeszcze bronić wejścia do obu izb, prócz sieni już zatarasowanej potężnymi drzwiami. Cena mieszkania: 3 reńskie (guldeny = 6 koron) za pokój i za tydzień, kuchnia się nie liczy.
Całe umeblowanie to proste łóżka drewniane z siennikami wypchanymi sianem. W każdej izbie stół, bardzo wysoki, starej konstrukcji, z nogami związanymi (model kopiowany potem przez Szkolę Rzeźbiarską). Wzdłuż ścian ławy stale umocowane, niesłychanie wysokie i trudne do wydrapania się dla dzieci. Nad łóżkami długi żerdzie drewniane «na przyodziewę». Kilka wielkich oszklonych obrazów świętych, dość brzydkich i duża półka zasuwana kratką na «statki». Nad nią parę starych fajansowych talerzy o prymitywnych motywach kwiatowych. To wszystkie meble. Ano, trzeba się jakoś urządzić i zadomowić.
Gospodarze weseli, mili i pogodni, uczynni i chętni. Atmosfera prosta i życzliwa, u ludzi, którzy jeszcze nie nauczyli się oceniać wszystko dla zysku i wyzysku. Przez wiele lat mieszkaliśmy w tym domu, aż do śmierci Wojciecha i jego żony Maryny, a zawsze łączyły nas wzajemne, najmilsze uczucia szczerej i zażyłej przyjaźni.
Nazajutrz rano zwiedzamy wieś i wszelkie nieznane nam dotąd nowości. Chaty osobliwej formy ze spadzistymi dachami i «pazdurami», odrzwia ozdobnie związane, z drewnianymi kołkami, różne urządzenia gospodarskie. Idziemy do «miasta», co można kupić. Więc można mieć mięso, ale nie codzień, tylko «kiedy biją». Sklepów ani towarów niema wprawdzie, ale jedyny kram Riegelhaupta obiecuje zamówić co trzeba w Nowym Targu. To daleko i niewygodnie. Na szczęście o wszystkim pamiętali rodzice. Restauracji żadnej prócz karczmy niema, dopiero później otworzono jadłodajnię w Staszeczkówce. Potem w wybudowanym w r. 1882 Dworcu Tatrzańskim gazdował i stołował gości Józef Sieczka, wójt gminy i zamożny gospodarz.
Aprowizacja w Zakopanem łatwa. Góralki przynoszą codziennie «kohutki» po kilkanaście centów, czasem «łońskiego koguta», który nie daje się ugryźć mimo naszych ostrych młodych zębów. Jaja kupujemy 6 sztuk za 5 dudków (dudek = 2 centy, powszechnie tak nazywana moneta). Po-