Strona:W XX wieku.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczy, zamglone tęsknotą, poglądały w dal, w jakąś błogą nieskończoność, do której zdawały się uśmiechać jej koralowe ustka, odsłaniając drobne, równe i białe ząbki. Na twarzy o klasycznych, dziwnie harmonijnych rysach malował się wyraz głębokiej zadumy. Białe liczko pałało rumieńcem, a pod chmurą batystowego negliżu falowała pierś dziewicza lubem wzruszeniem. Rozmarzona, wsłuchiwała się w nocturn szopenowski, który właśnie wygrywał fonograf, odtwarzając grę Paderewskiego.
Z niezmierną lubością wczytywał się Czarny Tulipan w myśli uroczego dziewczęcia, które były dla niego teraz jak gdyby księga otwarta. Namiętna pieśń, tryskająca z aparatu, biegła po jej duszy, niby lekkie, wiosenne tchnienie, budząc ją do życia, do kochania, do uciechy. Jakiś nieuczuty dotychczas prąd przenikał ją, rodząc w jej sercu nieokreślone pragnienia, kołysząc ją w niepochwytne sny i napełniając błogą tęsknotą. Było li to upojenie, w jakiem się znajdowała, skutkiem czarodziejskiej muzyki, wydobywającej się z aparatu, — czy też wynikiem przeczucia, iż właśnie w tej chwili druga, siostrzana dusza jednoczy się z nią i zespala, wpatrzona w myśli jej i uczucia — tego nie umiałbym powiedzieć. Nawet i Czarny