Strona:W Sudanie.djvu/05

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Musiała snadź spędzić całe życie w ciasném, rodzinném kółku rodzinnéj swojéj Bretanii.
Milczenie otacza stary domek szary i zdaje się wisiéć w powietrzu, ciężkie, nieledwie dotykalne.
Nie słychać żadnego z tych odgłosów, które, ściany przenikając, świadczą o życiu, wnętrze domu napełniającém: nie daje się słyszéć ani kot, ani pies, ani papuga, ani kanarek, nic.... nic zupełnie nie słychać.
Gdy się oderwie na chwilę od nudnéj i zmudnéj pracy swojéj, przykuta do niéj kobieta nie ma czém rozweselić smutnych, niespokojnie w dal spojrzeniem biegnących oczu: niéma tu bowiem nic, prócz zapylonych szpargałów, prócz pozawieszanych tu i owdzie, nawpół otwartych worków, które czuć psem zmokłym, albo źle wyprawioną skórą, wytartą i zrudziałą od nieustannych podróży pod fartuchami dyliżansów, nic — prócz zczerniałego rondelka, przytwierdzonego nad lampką naftową, w którym zwykle przetapiają się, dla oszczędności laku, stare pieczęcie rządowe; nic — prócz nieprzeliczonych a niepotrzebnych papierów, wypełniających wszystkie szuflady i przegródki, nic — prócz stołu, na którym ustawiono przyrządy telegraficzne, ze wszystkiém, co do użytkowania z nich potrzebne.
Ani tu kwiatu, ani książki; bo książką do czytania nazwać przecie nie można starego, w zniszczonéj oprawie woluminu, zawierającego nieskończoną ilość przepisów, równie nudnych, jak do niczego nieprowadzących, ponumerowanych jak paragrafy kodexu i opatrzonych odsyłaczami, powstałemi w bujnéj fantazyi jakiegoś gryzipiórka, dobijającego się sławy i.... posady cokolwiek wyższéj od téj, jaką mu los dotychczas zajmować każe. Niéma tu powietrza, którém-by odetchnąć można swobodniéj, niż tą mdłą atmosferą, w któréj woń starych regestrów spleśniałych miesza się z wyziewami, pozostawionemi przez pocztowych roznosicieli.... niéma nic, coby wytchnieniem stać się mogło dla téj kobiety, tak delikatnéj, tak poważnéj, i która, w prostéj, ciemnéj wełnianéj sukni, tak jeszcze pięknie wygląda, mimo czterdziestki, welonami swemi przesłaniającéj już jesienne dni téj spóźnionéj młodości, jaką widzieliśmy rozkwitającą na czole naszych matek, jak smętne, wonne, blade kwiecie różane.