Strona:Włodzimierz Stebelski - Roman Zero.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na stole leżał kamień wybawienia,
Z porzeckiej ziemi zdjęty fundamentu.
Nagle mój ojciec dobył też kamienia —
„Patrzcie,“ — zawołał — „taki sam jak ten tu
To jest fosforyt, w nawóz się rozplenia,
I moc z każdego bije bryły szczętu!
I mam świadectwo, niezbite niestety,
Fizjograficznej krakowskiej ankiety!“ —

„Haha krakowskiej!“ — Tumanek zawoła —
Diess ist der Fiuch, że jeszcze tam nie dnieje!
That is the question: niema apostoła!
Heureka (bravo!) Sfałszowali dzieje!
Soyons ami Cinna! Hardego czoła
Znów geologji fałszują koleje!
Anch’ io sono... mam oblicze blade!
Sic itur... Bracia, giniemy przez zdradę!“

Gdy napiętnował nowej zdrady dzieło,
Zabrał ze stołu wszystkie rękopisy —
W pana Kąkola twarzy ani drgnęło,
Kiedy tak spełzły matactwa premisy —
Spojrzał na bryłę on i pan Krywełło,
Jak na zwierzynę zawiedzione lisy —
Zostali hrabia, ojciec i Gozdawa,
A ojciec wtedy taką rzecz zakrawa: