Strona:Władysław Stanisław Reymont - Za frontem.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wypadło oddać tej ziemie ostatek krwie i dech ostatni, oddawali ze spokojną rezygnacyą.
Próżno sam proboszcz z dobroci serca ostrzegał i powstrzymywał.
— Niedość, że zabiją, ale i z roboty nic nie pozostanie, stratują i zniszczą.
— Śmierć robi swoje, a ty chłopie rób swoje! — odparł na to Michał Kozioł i wyjechał z pługiem na rolę; drudzy też nie posłuchali Jegomości.
Na nieszczęście bitwy wzmagały się z dnia na dzień i takie huragany pocisków rwały się po polach, że roboty w dzień, przy słońcu, musiano wreszcie zaprzestać. Niepodobna się było pokazać na świecie.
Wieś zaległa w jamach i dołach, ponuro nasłuchując piekielnego warkotu armat, lecz skoro jeno zmroczało na świecie, wszyscy stawali do przerwanych robót. Kto jeno żył ruszał w pola. Od zmierzchów do pierwszych świtań, wrzała wytężona, gorączkowa praca.
Przyświecały im krwawe łuny pożarów, wybuchy granatów i przemglone gwiazdy.
Michał Kozioł zaraz z wieczora zniósł worki z jęczmieniem na swoje zagony i zabrał się do siewu. Przepasany białą płachtą i kolebiąc się z boku na bok, rozsiewał zboże półkolistym. błogosławiącym ruchem.
Jasiek bronował.
Noc była szara, mętna i często rozdzierana bły-