Strona:Władysław Stanisław Reymont - Za frontem.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pełnił mu duszę. Pan ci.con jest nad pany, gospodarz prawy i wierny posłusznik tej świętej ziemi.
Cichość się w nim rozrosła ogromna — cichość pełna tajemniczych, wiośnianych poczynań i marzeń, jako w tej ziemi rodzącej.
— Tatulu, strzylają! Wolał niekiedy Jasiek, trwożnie zezując na strony.
— Nowineś rzekł. Niech se strzylają! Co nam do tego. Weźno krócej kobyłę, bo się jeszcze stracha. Wio maluśka, wio! Karemi toby się było zaorało do wieczora. Mój Boże, co się to z niemi stało!
Już piąty zagon doorywał, kiedy przyleciał z krzykiem jakiś oficer.
— Człowieku, czyś ty rozum stracił? Uciekaj, bo cię zabiją...
— I... przecież nie do mnie strzylają. Komu straszno, niechże se ucieka, mnie pilna orka wypadła. Ja ta na swojem siedzę! Dodał z naciskiem.
I orał dalej, nie bacząc na coraz gęstsze strzały i dzikie, bitewne wrzaski wybuchające z poza lasów; nie zeszedł z roboty aż o właściwej porze.
Nazajutrz już parę pługów ukazało się na polach, a Józefowa, której chłopa wzięli do wojska, woziła krową nawóz pod kartofle.
— Jaka to gospodyni — chwalił ją Kozioł — i kupy akuratnie usadza. Drugie, to jeno umieją się żalić a lamentować.
Kończył już orać, gdy przyleciała z wrzaskiem Tereska.