Strona:Władysław Stanisław Reymont - Za frontem.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dla porządku, żeby konia szanował, frycówka go nie minie! Obiecywał.
Ale na tem się skończyło, gdyż wspomnienie utraconego konia, ożyło naraz we wszystkich i opanowało jednaką żałością. Raz poraz ktoś przypominał różne zdarzenia, świadczące o jego zaletach, o jego śliczności i o jego przywiązaniu do domu. Wspominali z takim żarem tęsknoty, jakby o kimś drogim, blizkim, a już utraconym na wieki...
— Wiecie — zagadała na odpoczynku dziewczyna. — Nieraz już w nocy zdawało mi się, jako siwek rży pod chałupą. Jużcić myślałam, że to przez śpik tak mi się majaczy! Dopiero onegdajszej nocy, kiedym przecknęła wyraźnie słyszę: cosik rży! Wychodzę na dwór z potrzebą i patrzę: siwek, nie siwek? Przeżegnałam się i przecieram oczy: coś białego rucha się pod stajnią. Myślę, uciekł tym złodziejom i przyleciał do chałupy! Skoczyłam do niego, a tu jakby wiatr zakręcił kłębem mgły i wszystko gdzieś przepadło. Jeno na drodze zatętniało i pies Wawrzonów zaczął gonić i szczekać. Aże mnie zamroczyło ze strachu. Może zdechł i teraz tłucze się po nocach i swoich szuka...
— To konie będą przychodziły po śmierci, jak te dusze pokutujące? Zgromiła matka.
— Jać nie mówię! Przysięgłabym jednak, żem go widziała. W kościelebym przysięgła!
— A bo to mu była krzywda! Miał swoje wygody i roboty mało wiele.