Strona:Władysław Stanisław Reymont - Za frontem.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jeno, by grzbiet sprostować, kosę naostrzyć i jakieś słowo przemówić. W którejś chwili Franek, wykruszywszy kłos, odezwał się radośnie:
— Pszenica będzie sypała.
— Żydy się już o nią przewiadują. Judka powiedał, jako płaci po siedem.
— Oszukaniec, nie powącha mojego ziarna. Antoni daje po pół ósma.
— Da i po ośm za korzec, czysta kiej złoto, lepsza od dworskiej. Ale, wiesz to, że Stacho molestował dziedzica o te morgi na ogrodach?
— Nadarmo, boć mnie przedać obiecał. Jużem się ugodził. Właśnie za pszenicę pieniądze pójdą na zadatek.
— I po całe trzysta rubli — westchnęła. — Laboga, czy aby poredzim! Już na nas wisi Józkowe tysiąc rubli, i Magdzina spłata, i w kasie dług...
— Da Pan Jezus zdrowie, uredzim wszystkiemu. Na dziesięciu morgach łacniej się wyrobić. Te dziedzicowe morgi wziąłbym pod buraki, sam mnie do tego namawia. Fabryka daje pożyczki na spłatę burakami.
— Wydolim to sami robocie?
— Dziewkę ci przynajmę — ozwał się łaskawie.
— Co lepsze, poleciało na Saksy. Ani chcą słuchać o służbie.
— Juści. każden szuka większego profitu. Ale może się jaka znajdzie.