Strona:Władysław Stanisław Reymont - Za frontem.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oddam. Jakże, z matką-bym się bił? I tatusiowi różnie się trafiało, a nigdy na nią nie podnieśli ręki. Niech bije a ja swojego i tak nie daruję!
Naraz Tereska jak oparzona skoczyła w głąb obory, pod żłoby, bowiem Michałowa z Balcerkiem ukazali się na progu. Przyszli po Jaśka i, pomimo jego oporu, wzięli go z sobą. do izby. Balcerek, usadowiwszy go na ławie między gospodarzami, przepił do niego i, podając pełny kieliszek, wyrzekł uroczyście:
— Napij się, chłopaku. Gospodarz teraz z ciebie, jak my wszyscy. To ci w tej żałobnej godzinie powiem, coby ci nieboszczyk ojciec powiedział: szczęść ci Boże we wszystkiem! Niech ci ta święta ziemia rodzi, dzieci się chowają i przyrasta fortona. Wujem ci jestem i opiekę nad tobą bierę, sieroto. Pijże, Jasiu! tu ryknąwszy płaczem, wziął go w szerokie ramiona.
Po nim uczynili to samo drudzy, że Jasiek poszedł kolejką z rąk do rąk wraz z kieliszkiem i flachą, każdy zaś przepijał do niego, każdy ściskał, każdy najlepszego życzył i, wspominając zmarłego ojca, mądre słowa przestróg i rad prawił a na drogę żywota błogosławił.
Polem wzięły go w swoje obroty kobiety, a że chłopakowi było na ośmnasty, że twarzy był urodziwej i foremnej postaci, że mogło się zdarzyć, jako na całej włóce usiędzie, to otoczyły go niby kokosze i dalejże nad nim krzekorzyć, jednać pod-