Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z ziemi chełmskiej.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tego umierzwiania krwią, nie wydał oczekiwanych plonów. A nawet przeciwnie, gdyż stał się źródłem zaraźliwej gorączki „uporstwa“, jaka wkrótce ogarnęła całą Chełmszczyznę.
Zaczęło się, jak odtąd miało się już zaczynać na Unji, od wyrzucania z cerkwi polskich śpiewów, kazań, organów, świętych obrazów i dzwonów.
Ale lud natychmiast przywrócił cerkiew do dawnego stanu i śpiewał dalej po polsku, bo tylko polskie kościelne pieśni umiał, modlił się przed obrazami, słuchał ze wzruszeniem organowych głosów i polskich kazań, bo tak było za jego dziadów i pradziadów, bo tylko takie nabożeństwo rozumieli; albowiem te śpiewy, kazania, obrazy, procesje wśród dzwonów, kadzielnych dymów i brzmiących organów były i są jakby organiczną częścią jego wierzeń religijnych, jego wzruszeń serdecznych i jego umiłowań.
Nie obroniło to ich od nowego zamachu na cerkiew, gdyż w lipcu tegoż roku próbowano narzucić im nowego, posłusznego proboszcza.
Przywiózł go sam Marceli Popiel, prawie już biskup chełmski, w towarzystwie błagoczynnego Kalinowskiego i sporego orszaku kozaków, dla uświetnienia uroczystości.
Ale lud otoczył cierkiew nieprzebytym wałem i nie wpuścił do niej nikogo.
Nie pomogły długie i żarliwe namowy; lud nie dał się przekonać i nie ustąpił.