Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z ziemi chełmskiej.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zachorowała w nocy, leży prawie konająca! — mówił, trąc rękawem oczy.
— To idźcież do pani, może wam co pomoże.
— Kiedy się bojamy, bo może to ospa.
Wystraszyłem się nie na żarty, gdyż na wsi grasowała ospa przez całą zimę.
— A może wam sprowadzić doktora? — proponuję mu bardzo serjo.
Jakby się zdumiał, aż gębę otworzył. Ale naraz rzucił mi się do nóg, całował mnie po rękach i bełkotał wystraszony:
— Dopraszam się tylko o księdza! Doktór nie pomoże! Co tam te doktory. Obejrzy, opuka, zapisze lekarstwo, pieniądze weźmie, a chorobę zostawi. Pan Jezus prędzej odmieni na lepsze. Kobieta tylko skamle o księdza.
Poszedłem zaraz do stajni, żeby wybrać czwórkę, bo do parafji mieliśmy cztery opętane mile i roztopami, ale gdym mijał czworaki, wydało mi się, że dojrzałem kowalową w głębi sieni, karmiącą prosięta. Powstałem na nią, że w takiej chorobie wyłazi na zimno. Uśmiechnęła się jakoś dziwnie, zaprosiła mnie do izby i, zamknąwszy drzwi, powiada mi cicho do ucha:
— Musi jaśnie pan posłać po księdza z Panem Jezusem, koniecznie potrzeba.
Mówiła z takim naciskiem i oczy jej tak błyszczały, że byłem pewien, iż majaczy.
— Ja zdrowa jestem, chwała Bogu! — odpowiedziała. — Ale tylko do mnie można wezwać