Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 66 —

tów, że całą ławkę zajęły, a cukierków, to mi chyba wystarczy, aż do Rzymu.
Spłakałam się na stacyi ze złości, bo ciotka Hortensya, na pożegnanie, tak przy wszystkich, na peronie, włożyła mi na szyję szkaplerz. — Śmieszna dewotka! Ma mi zapisać dom swój, bo żeby nie to... Mnie szkaplerz! mnie, która z panem Henrykiem czytałam Spencera i jadę do Włoch.
Te stare ciotki to... jedynie tyle są warte, że... że... mają domy!... Śmieszne istoty!
Muszę obserwować i zapisywać, bo pan Henryk mnie prosił, abym mu wszystko opisywała.
No tak, to wszystko, co wypada napisać narzeczonemu.
Tyle osób nas odprowadzało!
Była i Ceśka z Nacią, zobaczyłam je przed samym odjazdem, bo pierwej musiałam się pożegnać z Malinowskiemi, rozstałam się z niemi serdecznie, bo ja tam nie zważam na różnice majątkowe lub towarzyskie. Jak przyjaźń, to przyjaźń!
Będę do nich pisywała z drogi, tak mnie o to prosiły.
Swoją drogą czułam, że mi zazdroszczą i tej angielskiej sukni z pasmanteryą, którą nam na sobie i tej podróży do Włoch!
Także! — Dzisiaj to byle jakaś nauczycielka, lub córka jakiegoś urzędniczyny ma już pretensyę, żeby wyjeżdżać za granicę.
Paradne sobie! Jakby nie mogły pojechać so-