Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 27 —

to zrobi dobrze. Zażyliśmy, co było robić. Już wychodzimy, a służąca niesie coś dużego w papierze.
— To dla was, moje dzieci, sama haftowałam!
Podziękowaliśmy i wyszli, ja byłam rozczulona wprost, ale pan Henryk się uśmiechał.
Pojechaliśmy na Kruczą, do ciotki Jani.
Dom drewniany, stary, ale ogromne place pod ogrodem.
To młodsza ciotka, ucałowała nas, ale nie wiele można było mówić, bo z dziesięć papug i te tak się darły, że pan Henryk musiał się z niemi witać. Poczęstowała nas czekoladą z biszkoptami!
Ogromnie miła staruszka, tylko znowu kazała nam zjeść po kawałku cukru z jakiemiś kroplami od reumatyzmu i dała jakąś dużą paczkę.
— Weźcie dzieci, to ja, ciotka wasza, sama robiłam.
Już mi się robiło jakoś gorąco, ale pan Henryk powiada:
— Odwagi, panno Halo, jeszcze jedna, musimy odbyć tę pańszczyznę...
Ciotka Sylwia! Otworzyła nam drzwi jakaś panienka, która od razu rzuciła się na szyję panu Henrykowi!...
Tego to nie lubię... żeby...
Siedzieliśmy, a za chwilę znowu wnoszą czekoladę z biszkoptami!...