Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 233 —

strasznych głębiach i krzyczał nieludzkim głosem o zmiłowanie, uciekał głuchemi pustyniami podziemi, straciwszy świadomość, gdzie biegnie, co się z nim dzieje, gnany tylko szaleństwem, rozpaczą i echami krzyków, jakie za nim biegły, niby szumy śmierci, lecącej za nim. Chciał wrócić do kaplicy, chciał żebrać zmiłowania, iść nawet na mękę, ale chociaż słyszał śpiewy braci, chociaż widział już światła, chociaż czuł, że muszą być niedaleko, trafić nie mógł, wyjść nie mógł, pozostać nie mógł...
Więc w ostatniej męce, w najwyższem napięciu strachu i rozpaczy, wyciągnął miecz i rzucił się z nim na to jaśniejące widmo z wyciągniętemi rękami, które mu wszędzie drogę zagradzało; miecz przeszył powietrze, a Syryjczyk ostatniemi włóknami czucia i świadomości zrozumiał, że go obejmuje dwoje wyciągniętych rąk i że jakiś cichy głos, głos grobu i wieczności rozległ się w nim:
— Za swoją wolność chcesz sprzedać wolność wszystkich, Theodatosie?...


∗                    ∗

Cezar napróżno tej nocy i następnych oczekiwał powrotu dowódcy więźniów i Theodatosa.