Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 196 —

się trwożnie mgłami i cisza przytłaczająca ogarnęła niepokojem wszelkie istnienie.
Dzień pochylił swoją krwawą twarz nad Nieśmiertelną i zapalił w jej szeroko otwartych źrenicach czerwone błyski, otoczył jej boskie ciało aureolą i całował jej rany różanemi ustami poranku, cofnął się poza chmury, które niby błotniste, rozlane drogi, wisiały na niebie; i zapłakał drobnym deszczem i lał łzy na ziemię, pełną szarości, zimna i smutku.
Ocalała tylko jedna z Heter, którą niegdyś chłopi ukradli z parku, umieścili w wydrążeniu potężnej lipy, okryli jej bezwstydną nagość sukienkami, obwiesili różańcami i wiankami kwiatów, ustroili w złoconą, papierową koronę i modlili się do niej majowymi wieczorami i była im bóstwem opiekuńczem
Chłop stary jechał z wyrostkiem drogą od wsi, przed Heterą zdjął czapkę i pobożnie się przeżegnał i wlekli się dalej po rozmokłej glinie.
— Ociec! A to ta goła figura leży, patrzta no! nie przejedziem...
— Głupiś! pry! prrry...
Zlazł w błoto i z biczyskiem w garści obszedł boginię, potem z wozu siekierę wziął, plunął w garść i zaczął obuchem odbijać jej głowę...
Odbił, kopnął zabłoconym trepem, stoczyła się do rowu...
— Pudzi no Maciek, włożymy kamień na wóz, a to się przyda na próg do chałupy, abo i na osełki.