Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 7 —

i po kolacyi, prosił mnie, abym co zagrała; poszliśmy do saloniku i, jak zwykle, przymknęłam drzwi od jadalnego, żeby muzyką nie przeszkadzać „Pa“, bo czytał Kuryera... i... ledwieśmy zaczęli szukać nut... a tu z pod kanapy ktoś krzyczy:

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

— „Hala, nie całuj się z panem Henrykiem, bo zaraz powiem mamie“...
To coś okropnego, żeby nawet nut poszukać nie można bez kontroli!
Dostał porządną frycówkę od „Pa“, ale popsuł nam wieczór, bo pan Henryk był zmieszany, powiedział, że go głowa boli i poszedł z „Pa“ na piwo...
Nie, żeby się tak zdetonować zaraz... tego naprawdę nie rozumiem.
A ta słodziuchna ciotuchna powiada, jak tylko wyszli:
— „Można i tak — ale to rzadko kończy się ślubem“.
To jędza dopiero, co?
A sama to miała trzech mężów i pięciu narzeczonych, to pewnie się z nimi nie całowała nigdy? Aha, może Zdziś w to uwierzy, ale nie ja.
Ja wiem, to wszystko mówi przez zazdrość i że nie chciałam iść za jej protegowanego pana Guzikiewicza!...
Także partya!
Podobno jeszcze młody! wolę nie sprawdzać,