Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/415

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bronny — żalił się, nie potrafiąc już donieść kielicha do ust.
Przyjaciele nalewali w niego niczem w bezdenną beczkę. Popuszczając jeno pasa, ciągnął jak smok, nie przestając strzelać dowcipami, od których brzuchy trzęsły się z uciechy, czasem zaś intonował jakąś piosenkę pijacką; w przerwach prosił żałośnie:
— Lejże, bracie, nie frasuj się: prędzej wina zbraknie, niźli mnie przelejesz. Szczególne pragnienie trapi mnie dzisiaj. To z racyi waćpanny zrękowin! — zwrócił się do przechodzącej Ceśki.
— Obmierzły opój! — rzuciła mu prawie w samą twarz i odbiegła do miecznika.
Jakby jej nie zauważył, siedział wpatrzony w światłość podnoszącego się dnia.
Mroźny, cichy i modrawy dzień już się był rozkładał po świecie, wschodziło słońce, czerwona kula wynosiła się z poza lasów, szła w górę, ogromniała promienista i coraz krwawsza.
Pochylał głowę coraz niżej, modlitewny szept spłynął mu z warg martwiejących, oczy zaszły mgłą świętego wzruszenia, jakby brał w siebie ten żywy z Ciała i Krwi Pańskiej wiatyk święty wschodzącego słońca. Naraz westchnął głęboko, roztworzył ramiona i opadł martwy.
Nikt tego nie spostrzegł. Dwór hulał siarczyście, muzyka grała, zasię z dalszych pokojów niosła się piosenka, śpiewana niesfornie:

»Kieliszek braciszek, gorzałeczka siostra.
Rączka, przyjaciółka, do gęby doniosła«.