Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/409

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w kilka dni, jakiejś nocy burzliwej i ciemnej, zapukała do okien. Skorzystawszy z jakiejś okazyi, uciekła od niego w jednej koszuli. Chorowała długo. Aktualnie pozostaje w nowicyacie u Wizytek w Warszawie, a ja szukam słusznej zemsty. Wyzwałem go na rękę — nie stawił się na placu. Pewnie ani mu się śniło stawać z takim chudopachołkiem. Wściekłość bezsilności przegryza mi serce. Przyjaciel, któremu się zwierzyłem, radził pozwać go na trybunał o rapt, sądy za taki crimen karzą gardłem lub banicyą. Nie chciałem, by nasza hańba rozniosła się po całej Rzeczypospolitej. A przytem, cudzoziemiec, wyrokiem zapali sobie lulkę i za osłoną bagnetów Imperatorowej będzie spał spokojnie! Ale ja mu przysiągłem pomstę i wezmę ją sobie! Muszę poczuć jego ścierwo pod nogami, muszę go mieć w pazurach! Pomóż mi.
— Masz moją rękę. Straszna historya! Hańba nam wszystkim, jeśli pozostanie bezkarna. Żeby obcy żołdak mógł bezcześcić domy nasze! Nie rozumiem haniebniejszego upadku wolności. Ale trzeba działać przezornie, bo to człowiek możny i bez sumienia. Ukartowałeś co?
— Przymusić go do zaślubienia zniesławionej, a jeśli się nie da, postąpić z nim, jak wskażą okoliczności! — wyjawił z nieugiętą mocą.
— Ciężkie zadanie. Jedź do Warszawy. Weźmiesz listy do naszych towarzyszów, staniesz na mojej kwaterze i zdarzy ci się sposobność, weźmiesz słuszną zemstę. Bowiem wątpię, zali ci się uda przymusić go do małżeństwa. Gdybyś chciał poczekać na mój powrót,