Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Trzeba było zabawiać łaskawych panów braci, niewolić do picia, ciągnąć dyskursa w materyach de publicis ze starszymi, zaś z rówieśnikami baraszkować lub rozpowiadać przygody żołnierskie, damom prawić dusery, gasić spory, czasem rzucić dukata faraonowi na pożarcie, a wszędy pilnie uważać na tytuły, znaczenie i fortuny najmilszych gości.
Zadanie łatwem nie było, bowiem za powodem starościny Kossowskiej, jakoby na extraordynaryjnym sejmiku województwa, zebrała się socyeta co najprzedniejszych domów. Stawili się pod jej kuligową chorągiew: Stryjeńscy, Suchodolscy, Skarbek-Kiełczewscy, Głuscy, Rulikowscy, Raszewscy, Koźmianowie, Trzcińscy, Lipscy, Dłuscy, Poletyłłowie, Sobieszczańscy, Wiercieńscy i kto ich tam wszystkich zapamięta.
Sprawił się jednak expedite, ujmując całą powszechność żołnierską rubasznością i wylaniem, miarkowanem dwornemi manierami. Zdawał się dwoić w posługach, pilnie przytem myszkując, zali nie zdradzi się który znakiem wtajemniczonych. Ku szczeremu ukontentowaniu wyłowił czterech, a między nimi Radzimińskiego, brata z loży warszawskiej i dawnego towarzysza broni.
Zebrał ich w jakimś alkierzu, aby się niecoś wywiedzieć o przygotowaniach w Lubelskiem.
Najstarszy z nich, Radzimiński Antoni, rotmistrz kawaleryi Narodowej, małomówny z przyrodzenia i posępny, szarpiąc wąsy, wyrzekł z nieukrywaną goryczą w odpowiedzi na Sewerowe pytania:
— Szlachta w Sajetach a Rzeczpospolita w łachmanach, to jedno pewne.