Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/402

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szem, że dziw nóg nie pogubili, tanecznicy bowiem byli zawołani, szczególniej Sewer, który jeszcze z czasów kadeckich słynął z biegłości w menuetach i anglezach.
Wszystkie też oczy chodziły za niemi z nienasyconą ciekawością, zwłaszcza iż uważano te zrękowiny za gorszące nie tyle ze względu na okoliczność choroby miecznika, ile na osobę narzeczonej, o której już od dosyć dawna rozpowiadano w całem województwie niestworzone bajędy.
Sprawa z Brzozowskim podsyciła jeszcze niechęci i awersye. Z niemałą przeto lubością jadowite szepty i spojrzenia pastwiły się nad bezbronną. Zarówno godne matrony, jak i młódki z jednakim resentymentem brały ją w swoje obroty, nie pozostawiając na niej suchej nitki. Nawet kawalerowie, tak skorzy do pobłażliwości dla płci nadobnej, znajdowali ją cudłem godnem jeno dworowań i docinków.
Bonuś, mocno już podcięty i ledwie się plecami trzymający ściany, dogadywał najszczególniej.
— Ruda i deresz, para nie do maści, źrebięta będą srokate.
— Żeby jeno nie wierzgała, to do zaprzęgu zdatna
— Wierzchówka, nielada kto ją objeździć potrafi...
— Byle jeno bata nie żałować.
— A jakie to drygi wyrabia nogami! Podłoga pod nią dygota. Sam czysty ogień. Uważajcie, jaka gładka i foremna.
— Jak takiej nie wygodzisz, to gotowa odpłacić łozami...