Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i wdzięcznem obliczem przyniewala miłych gości do zabawy.
Krąży nieustannie po pokojach, czasem zajrzy do męża, czasem westchnie w okno za synem, a najchętniej z jakiegoś ukrycia, nieznacznie cieszy oczy Marynią, otoczoną całym hufem co najpierwszych kawalerów. Są przecież głośne z urody Gałęzowskie, śliczne na podziw Głuskie, hoże, podobne majowym porankom Rulikowskie; jest Suchodolska, jest szambelanówna Stryjeńska, rozsławiona urodą i uczonością, jest wiele drugich, sam kwiat panien. Ale matczynym oczom widzi się Marynia najpiękniejszą i nad wszystkiemi górującą ułożeniem i postacią.
Zbliżył się ojciec Albin i, wskazując na panny, palnął prosto z mostu:
— Braknie róży w tym bukiecie. Nasza Ceśka zakasowałaby wszystkie.
— Jegomość, widzę, także dla niej stracił głowę — odeszła, dotknięta do żywego.
Skonsternowany księżyna chciał w tym względzie u rotmistrza zasięgnąć języka, lecz rotmistrz nie zdał się dzisiaj do porady. Zjawił się był późno na pokojach i w takiej uroczystej gali, jakby na królewskie przyjęcia występował. Frak miał kanarkowy w rzucik fijołkowy, guzy przy nim szklane, ogromne, kamizelę fijołkową w złote kropki, takież kuloty złotem na szwach dziergane, podwiązki z fontaziami, białe pończochy i u trzewików klamry z brylantowej stali. Przy boku nosił szpadkę jak rożenek, w białej pochwie. Głowa w peruce ułożonej w misterne pukle, twarz wyblecho-