Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zbywającej się więzów życia, i dalekim od ludzi świata. Ale te wzruszenia przyprawiły go o omdlenie. Filip odwiózł go z powrotem, ale leki przywróciły go do przytomności. Milczał, tylko kiedy się przy nim zebrała rodzina i najbliżsi, rzeki do Onufrego:
— Dajcie mi odpocząć!
Dwór przybrał pozór wymarłego. Migiem porozchodzili się po stancyach i wszędzie zaległo przetrwożone milczenie. Jeno w sieni czuwała Marynia z Ceśką, zabawiająca się pieskami. Miecznikowa niestrudzenie chodziła od okna do okna, nadarmo wypatrując oczy. Tak przeszło południe. Mało kto tego dnia akuratnie zasiadał do jedzenia. Godziny wlekły się dziwnie opieszale i monotonnie.
Zamieć nie ustawała ni na mgnienie. Dom wciąż dygotał pod uderzeniami wichrów, aż tu i ówdzie wypadały szyby i psy wyć poczynały. Pod oficynami zaspy sięgały już dachów i na dziedzińcu znaczyły się potężnemi groblami. Zmierzch przyszedł jakiś rychlejszy, bo prawie zaraz po trzeciej zaczęło posępnieć na świecie i mroczeć. Wróżono z tego odmianę pogody, bowiem i ziąb znacznie sfolżał i niezwyczajna ćma opadała na ziemię; tylko jedne wichry po staremu dyabelskie harce odprawowały, przyczyniając niemały ubytek na gumnach i w chłopskich chałupach.
Stryj Onufry drzemał był w pokoju na piętrze, gdy o dobrym zmierzchu zapukała do niego miecznikowa. Przyjął ją z największą rewerencyą i na otwarte pytania o Sewerze, rozpowiedział, co mu o nim było wiadomo.