Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

grażało jednako wszystkim socyuszom. Ksiądz opowiadał obszernie. Zarzucono go pytaniami, więc rozwodził się nad miarę, aż zniecierpliwiony Kapostas zapytał wręcz:
— Jakaż konkluzya? Występują przeciwko Moskwie razem z nami?
— Wystąpią, to pewne; ale aktualnie Turcya jeszcze nie gotowa, Szwecya dopiero rozpoczyna zbrojenia, zaś Francya zwłóczy z decyzyą z dnia na dzień.
— Znaczy: sami rozpoczynamy wojnę z trzema potencyami.
— Austrya się nie liczy — wtrącił żywo Dmowski — pozostanie w neutralności.
— Dopóki się nam nie powinie noga; wtedy skoczy nam do gardła i wydrze ostatnie bebechy! — odezwał się milczący dotychczas J. Ślaski.
— A układało się jak najpomyślniej — podjął znowu ks. Dmochowski — Francya miała pchnąć wojska na Ren i zatrudnić króla pruskiego, Wielkopolska miałaby wtedy rozwiązane ręce. Turcya ze Szwedem następować mieli z dwóch stron na Moskwę, a my z trzeciej najważniejszej. Taki układ zapowiadał najlepsze dla nas konjuktury. I zapowiada. Nie gotowi dzisiaj, gotowi będą za miesiąc. Mamy w tym względzie wiarygodne zapewnienia.
— My już czekać nie będziemy — zdeterminował Wodzicki.
— Kości rzucone! Niechaj się stanie, co się ma stać — dorzucił posępnie Kapostas.
— Liczymy już tylko na siebie i na własne mę-