Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/432

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wórze, rzucił się z bagnetem na stłoczonych Moskalów. Rozbił ich w mgnieniu oka, stratował, wepchnął w bramę i posiekawszy, co się dało, wyrzucił na ulicę. Oczyścił cały dom z plugastwa, nakazując trupy powyrzucać oknami na głowy uciekających, a oswobodziwszy oblężonych, niby trąbą powietrzną, runął w Senatorską, gdzie wzmocniony ludem z Marywilu, ogarnął skrzydłami połamane szeregi, spędził je w Miodową, niby stado oszalałe w popłochu, i wsiadłszy im na karki, pognał, siekąc i tępiąc bez miłosierdzia.
W niepohamowanym impecie odebrał pałac biskupów i wżarłszy się w dom Teppera, zapchany żołnierstwem, rabującem składy masy pozostałej po Kabricie, wycinał w pień.
Walczył, jak prosty żołnierz, w pierwszych szeregach i azardujący się nieustannie. Podarty bagnetami, okrwawiony, bez kapelusza i w strzępach munduru, szalał w najwyższem upojeniu walki i zwycięstwa. Kacper i Maciuś strzegli jego boków, jako dwa wierne i niechybne ciosy. Szczególniej Maciuś, dla którego karabin pokazywał się być zabawką, wyrwawszy komuś okuty drąg, czynił nim spustoszenia nie do wiary.
Owo w momencie, kiedy Zaręba oswobadzał przyjaciół, Woyna ogarnięty dzikim strachem, przycisnąwszy Zośkę do piersi, zaczął z nią uciekać. Rozpacz go nosiła przez jakieś pokoje, kurytarze, zakamarki, dziedzińce, odmęty walk, straszliwe ciżby i zwarte w śmiertelnych szamotaniach gromady. Sam już nie wiedział, gdzie ucieka. Aż znalazł się na Koziej, pod bateryą Wrońskiego. Prawie siłą odebrano mu pannę. Była już