Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/429

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ze straszliwym wyciem runęło pijane żołdactwo i w pierwszym impecie zdobyli dom Teppera i pałac biskupów krakowskich, poczem z tem większą zapalczywością uderzyli na kamienicę Roeslera. Powstał piekielny chaos. W czarnych dymach, przecinanych ulewami wystrzałów, wiły się jakoby gromady potępieńców. Ziemia zadygotała od grzmotów. Uderzali w domy wściekłymi ciosami taranów.
Kartacze Wrońskiego szarpały ich z prawego flanku, zaś z lewego od Krakowskiej bramy, Strzałkowski prażył celnym ogniem, Woyna zasypywał od czoła gradami kul, walił rwanemi ze ścian cegłami, szczątkami sprzętów, resztkami posadzek i pułapów. Nie pomogło. Padali setkami, a tratując zabitych i rannych, pijani gorzałką i mordem, oślepli, głusi, nieprzytomni, darli się naprzód niczem nie powstrzymaną lawiną. Dopadli wreszcie murów; pod uderzeniami kolb, toporów i ramion wyleciały bramy i okiennice, wszystkie zapory rozsypały się w gruzy; wdarli się do kamienicy z wyciem rozjuszonego stada.
Woyna bronił się z bezgranicznem męstwem, lecz na trzask pękających bram zakrzyczał:
— Nie obronimy! Ratuj się, kto może! Prędzej, nie ma chwili do stracenia. Z pierwszego piętra jest wybite przejście do pałacu »pod gwiazdą!« My tutaj pozostaniemy — stanął przy Zośce.
Opadły naraz wszystkie karabiny, nikt się nie poruszył, spoglądano w niemem zdumieniu. Chwila była traiczna. Kilkunastu ludzi, zaledwie żywych z utrudzenia, poszarpanych kulami, zaczadzonych krwią i pro-