Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/414

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na sieczkę. Odskoczył w zabobonnej trwodze i zaczął wołać na Zakrzewskiego. I już go nie puścił od siebie.
Tymczasem wojska i zbrojny lud gotowały się gorączkowo na jutrzejsze walki.
Na Podwalu głębokiem i ciemnem, niby górska rozpadlina, pracowano bez wytchnienia.
Mycielski, objąwszy dowództwo nad kompaniami przeznaczonemi do szturmowania ambasady, czynił rozległe przygotowania. W domach, stojących naprzeciwko pałacu, przebijano ściany dla wewnętrznych komunikacyi i wydłubywano w murach liczne strzelnice. Najcelniejsi strzelcy zajęli wszystkie okna, nawet dymniki i dachy. Po sieniach gromadzono drabiny. Znoszono bosaki do rozrywania ścian i dachów. Ściągano olbrzymiej grubości kloce, jako tarany do rozbijania bram i murów. Kłęby pakuł i szmat, namoczone w rozpuszczonej żywicy, wynoszono na strychy, aby je zapalone rzucać na dachy pałacu. A wszystko odprawiało się w milczeniu, bez szmerów, prawie bez oddechów, gdyż wróg czuwał i od czasu do czasu strzelał w ulice rakietami, aby je nieco rozświetlić. Rozpoczynała się wtedy wzajemna strzelanina i powstańcze bębny biły do ataku. Ale alarmy były fałszywe i na nich się tylko kończyło.
Niemniej gorączkowo przygotowywano się w kręgu, zatoczonym dokoła Miodowej. Fortyfikowano niektóre domy, barykadowano wyloty ulic, ubezpieczano się rowami przed jazdą, sypano szańczyki pod działa, bito strzelnice, zasłaniano worami piachu okna i drzwi, ściągano amunicyę, gromadzono nawet po kamienicach zapasy wody na okoliczność pożarów, że zanim noc zbie-