Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przed chwilą u tego ludojada, ks. Meiera. Nie miarkuję, z czego poszło, ale jak wszedłem, krzyczał na cały głos, że jeszcze kajdany brzęczą, a już spiski przeciw wolności formują, że moderanci z królem tajnie się znoszą i kontrrewolucyę gotują, że generał Cichocki tylko pozornie trzyma ze spiskiem, a całą duszą zaprzedany królowi, któremu o wszystkiem donosi. Tak się w końcu zbiesił, że groził, jako nie czekając powstania, zacznie wieszać arystokratów i z moderantami zrobi porządek. Nota bene, ma na zawołanie całą bandę sankulotów, gotowych na każde skinienie. To jest rezolut, nie cofnie się przed żadnym azardem — ostrzegał, niemało poruszony.
— Od paru dni tyle się na mnie wali, że mi już łeb pęka od przeróżnych turbacyi! — jęknął Zaręba i poszedł w swoją stronę. Był w najgorszem usposobieniu i tak skłopotany i nie mogący zebrać myśli, że zepchnąwszy co najpilniejsze sprawy, poszedł na miasto bez potrzeby i celu. A na domiar złego, skoro go owionęło wiosenne powietrze, przejęte zapachami pól i zieleni, poczuł w sobie jakąś głuchą, niezmożoną tęsknotę. Czasami gonił oczami żórawiane klucze, lecące nad miastem z przejmującym, dalekim klangorem. Czasami jakieś zielone drzewo, pławiące się w słońcu, przyciągało jego uwagę. A czasam i burza jakichś złych przeczuć i udręczeń porywała go w okrutną zamieć. I nie potrafił się otrząsnąć i zapanować nad sobą jak nie mógł znaleźć powodów takiej dyspozycyi. Na niczem zeszedł mu cały dzień, a nie mogąc się doczekać wieczora, o pierwszym zmierzchu poszedł do koszar artyleryi na