Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Łatwiej z nią dojść do konfidencyi, niźli do jakiego ładu — odparł łzawo Woyna — Jakbyś postąpił — mówił zniżonym, gorączkowym głosem — gdybyś na szczerą deklalaracyę posłyszał: »Kocham cię! Żoną twoją nie będę, ale jeśli chcesz, będę twoją kochanką, jeno pod warunkiem, że mi potem pozwolisz zginąć!« Pojmijże taką mowę? Cobyś zrobił?
— Wziąłbym ją chyba, zginąć nie pozwolił, a jeślibym kochał, gotówbym na postronku zaciągnąć do ołtarza! Kobiece fanaberye trzeba łamać, albo od nich uciekać.
— Nie wiem jeszcze, co zrobić, ale gotów jestem na każde szaleństwo... na każde...
— Nie poznaję cię, to mowa nie twoja! — szeptał ze szczerem współczuciem.
— To słodka pieśń tryumfującej miłości — drwił sam ze siebie — ale co ty wiesz o tem, człowieku szczęśliwy! Kochałeś jeno w pochodach i na rasztakach; co ty wiesz?
— Radbym zapomniał, że kiedyś wiedziałem. Jedźmy! — zerwał się nagle jak sparzony.
— Poczekaj, muszę się jeszcze rozmówić... — Obejrzał się, Zośki nie było w pokoju.
— Nie uważasz, jak tutaj się kaptuje mieszczaństwo i moderantów?
— Nawet ci powiem sprawy, jakie się ważą na dzisiejszem zebraniu — odparł, ożywiając się znacznie — agituje się wybór wodza na czas nieobecności Kościuszki i rządu, któryby objął władzę natychmiast po wybuchu powstania.